Strony

18 lutego 2017

Od Moon - Cd. Elandiel

Spróbowałam skupić się na drodze, dbaniu, by koń nie spłoszył się z byle powodu. Jednak sama wzmianka o katowaniu dzieci podziałała na mnie rozpraszająco. Wszelkie wspomnienia, które tak od siebie odpychałam, natarły z podwójną siłą. Oczy zaszkliły mi się od łez, gdy nieświadomie przywołałam obraz mojej własnej córki leżącej na środku jej pokoju. Kałuża krwi, wydobywającej się z jej brzucha, jak i delikatnych usteczek. Maleńkie ciałko już stygnące, a obok większe- czarnowłosej kobiety w średnim wieku. Zginęła i Iana, i jej opiekunka. 
Chaotycznym ruchem dłoni przetarłam mokre policzki, starłam słoną ciecz z powiek. Pomimo tego, że była wyrazem smutku, pięknie odbijało się w niej słońce. Zacisnęłam usta, w myślach przeklinając swoje słabości. Nieco się przy tym spięłam, co było najzwyklejszym w świecie odruchem. Jednak zdradziło mnie to przed Elandiel. Choć może już wcześniej zauważyła, lecz wolała zachować taktowne milczenie. Przynajmniej tak myślałam, dopóki nie postanowiła zamęczyć mnie pytaniami, na które niekoniecznie miałam ochotę odpowiadać. Ale to władczyni... I moja przyjaciółka, po części rozumiałam powody, które nią kierowały.
— Moon?
— Tak, poszłabym na pierwszą linię — powiedziałam zdecydowanym tonem. — Ale nie z powodu, który znasz. Nie dla samej przyjemności, jaką sprawia mi walka. Już dawno znalazłam inny, a raczej osoby... bestie z Yondaime mi go dały. To zdarzyło się dzień przed moim zniknięciem i tym, jak bezczelnie zostawiłam cię samą z tym syfem — westchnęłam. — I bardzo przepraszam za ten jawny akt zdrady własnej przyjaciółki. Jako jedyna wiedziałaś o mojej relacji z Kazem, o tym, jak czerń spowijała moje życie od samego początku. Lecz okłamałam cię w liście, pisząc, że odeszłam z moją córeczką i mężem w miejsce bezpieczne, gdzie moglibyśmy być wreszcie szczęśliwi. Nie wiem, może chciałam pocieszyć wtedy sama siebie, jakoś ukoić ból... Pamiętasz tamtą wojnę z Fabianem, gdy tylu zginęło po obu stronach? 
— Pamiętam, Moon. Ale o czym ty gadasz? 
— O tym, że tak naprawdę zostałam sama na świecie. — Przełknęłam ślinę, zamilkłam na chwilkę, odpychając ochotę na płacz. Po uspokojeniu się kontynuowałam. — Kaz zaginął w wojennej zawierusze. Uciekaliśmy przed sporym oddziałem zbrojnych. Wystarczyło, że na moment się odwróciłam... popchnął mnie, wpadłam do sporej nory jakiegoś zwierza, a on pędził dalej... Uratował mnie, a ja nawet nie mogłam sprawdzić, czy uszedł z życiem, rozumiesz? I jeszcze... Boże, moja córeczka... Moja mała Iana...
Zatrzymałam konia, ledwie nad sobą panując. Czułam na sobie wzrok towarzyszki, nawet nie musiałam odwracać się w jej stronę. 
— Każdy, kto wtedy walczył w imieniu naszego wroga, przysięgam, że zginie w sposób równie okrutny, jak mój Aniołek — wyszeptałam — przysięgłam to sobie już wtedy, kiedy tuliłam jej chłodne ciałko. I wypełnię swoje słowa, choćby cały świat miał stać się mi wrogiem, a wszyscy i w tamtym królestwie, i w Tariel mieli mnie po tym za potwora.

[To kto teraz?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz