Strony

17 lutego 2017

Od Fabiana - Cd. Leviego

   Nie zabalowałem tam długo. W końcu ktoś zorientował się, że nie jestem iluzją, a cały alkohol zniknął. Sprawca nieznany. Chwiejnym krokiem udało mi się wybyć z budynku, o mało co nie zabijając się o drogę. Myślałem, że jestem bardziej wytrzymały. Ale, przynajmniej nie reaguję tak jak Levi, on zezgonowałby od razu. Tyle, ile wychlałem, bogowie jedyni. Nie mam bladego pojęcia, jakim cholernym cudem udało mi się dojść do zamku. Prawdopodobnie ktoś mnie podwiózł, albo cokolwiek... Nie, pamiętam, strażnicy pomogli mi doczołgać się do schodów. Już się bałem, że dałem się zgwałcić, o mój. Po prostu legnąłem na łóżko. Być może tam będę bezpieczny, chociaż nie wiem. Zawsze mogą wejść przez okno, tak. Ostatnim razem taki mnie przywitał, morderca walony. Skończył w lochach ze szczurami. Szukasz króla? Dobra, pomogę ci. I z tacki w łeb. Opłacało się wtedy brać tę kolację ze sobą. Tylko trochę trudno było zaciągnąć jego cielsko na dół. Może spadł ze schodów. Bardzo. Dużo. Razy. I Lewus miał co sprzątać. Irenka połowę zlizała, ekhem.
   Poranek natomiast był... Fajny. Ból głowy spotęgowany kurewskim światłem. Dlaczego to istnieje, kurna mać. W dodatku nogi mi umierały. To raczej po wczoraj.
— Wreszcie się obudziłeś — ciche mruknięcie. Uniosłem powieki. Levi, no proszę — Wiesz, że nawet ruszyłem się i zrobiłem ci coś? Nie wiedziałem, że uda ci się zaliczyć aż tyle
— Skąd wiesz, że dobierałem się do pa... chwila, nie to — zmierzyłem gwardzistę wzrokiem — Masz coś dla mnie?
   Podniosłem się, wlepiając wzrok w niższego. Siedział na brzegu łóżka, krzyżując ręce na piersi. Wskazał na stolik.
— Szczęście i radość — tam leżało coś, za co bym zabił. Walony kurczak. Zgaduję że na ostro. Inny nie wchodzi w grę. Ignorując wszystko i wszystkich, wziąłem go na kolana, zaciągając się zapachem. Otak, tak tak tak, mhmmm. Klasnąłem radośnie, uśmiechając się szeroko. Nie obchodzi mnie, że może być zatruty, skoro przyniósł go Ackerman — Chóry anielskie, o boże — takim oto sposobem, zniknęło udo. I drugie. Magia.
— Cieszę się, że ci się podoba — wymruczał, wzdychając głośno. Zerknąłem na niego, nie przestając zajmować się żarciem. Odłożyłem po chwili tacę na bok, pocierając dłonie. Z lubieżnym wyszczerzem przybliżył się do mnie, lecz zatrzymałem go ruchem ręki. Nie, nie. Zwlokłem się z materaca, pacając mężczyznę po czole.
— Nienienie, wiem, dlaczego się tak przymilasz i znam twoje zamiary — zawyrokowałem, podpierając się o biodro — Nie dzisiaj, sorry. Ale dzięki za szamanko — tutaj go chyba zaskoczyłem.
   Zaśmiałem się krótko, przeciągając. Aż mi coś skrzypnęło.
— Jak wolisz — syknął, patrząc na mnie z pogardą. No kto by się spodziewał — A chciałem być dzisiaj trochę miły — poprawił chustę na szyi. Parsknąłem w odpowiedzi i nadal z bolącą czaszką podszedłem do drzwi. Czarnowłosy szybkim krokiem podreptał za mną, nie odstępując mnie na krok. Ludzie na korytarzach kłonili się niżej niż zazwyczaj, szeptali coś pod nosem. Zdecydowanie coś jest nie tak.
— Nie ogarniam — zająłem miejsce na tronie, czekając na doradców. Zaraz powinni się zjawić. Albo tak jak wczoraj, oleją wszystko i znikną. Levi natomiast spojrzał na mnie pytająco — Jest dziwnie po prostu, no

[Nie napiszę niczego lepszego (y)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz