Strony

12 lutego 2017

Od Fabiana - Cd. Leviego

— No i widzisz, wszyscy są szczęśliwi, ja to na pewno — uśmiechnąłem się lekko, stając na proste nogi. Levi wywrócił oczami, po czym westchnął ciężko. No co do cholery znowu mu nie pasuje. Przecież jestem grzeczny, jeszcze. Niech się cieszy, że ta kieca nie leży w kącie. Jeżeli wiadomo co mi na myśli. Ten postanowił sobie tak po prostu wyjść, zatrzymując wzrok na moich ustach. Właśnie tym się wkopałeś, Lewusie. Przed wspaniałym Fabianem nic się dziś nie ukryje. Skocznym krokiem podszedłem do drzwi, łapiąc w locie swoją kamizelkę. W biegu nałożyłem ją na siebie, o mało co nie wpadając w ścianę. Jest okej. Wolnym krokiem ruszyłem do doradcy, chciałem mieć te wszystkie pierdoły związane z królestwem za sobą. Żeby tylko się odczepili, tak. Tyle że w pomieszczeniu nikogo nie było. Czyli mam wolne? Dobrze, jeszcze lepiej. Z cichym śmiechem skierowałem się do wyjścia z dworu. Akuratnie przed nosem przemknął mi znajomy strój sprzątaczki.
— Levi, potrzebuję cięęę — przeciągnąłem, przytrzymując go za ramię — A że nikt nie uczepił się mi tyłka, to jestem cały twój, tade! — poruszyłem sugestywnie brwiami, wgapiając się w jego minę. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłem jej odczytać. To było coś pomiędzy boże umrzyj a o cholera, w tym dobrym znaczeniu. Hm.
— Czego znowu chcesz? — mruknął, poprawiając swój zacny fartuszek.
— Trzeba ogarnąć lochy, musisz mi pomóc. A wieczorem ma być w jakiejś oberży, hm, spotkanie z alkoholem. Z tego co wiem, tooo córka właściciela się ożeniła. No wyobraź sobie ich miny, kiedy przyjdziemy im zepsuć wesele twoim upiciem się! Ale ogólnie to raczej pójdę tam ze względu na żarcie — ponownie się wyszczerzyłem, mrużąc powieki. Schyliłem się do niego, zakładając ręce na plecach.
   Uniósł zaskoczony brwi, zaciskając wargi w wąską linię.
— Mogę się nimi zająć. O wyjściu nie ma mowy — spojrzałem na niego pytająco — Ty już dobrze wiesz, nie dam ci się znowu nachlać — syknął, wskazując na mnie palcem.
— Dobrze wiesz, że i tak cię porwę. A teraz szybciutko szybciutko, krew się sama nie zmaże, nie? — ująłem jego dłoń, idąc w kierunku wejścia do podziemi. Na początku się opierał. W pierwszym momencie miałem wrażenie, że mnie użre, padalec jeden. On się czaił na mój nadgarstek, ja to wiem. O mało co nie zabił się na schodach, bo zerwał się, kiedy usłyszał dzikie wrzaski więźniów. No przepraszam, że nie potrafią usiedzieć cicho. Widocznie krzesła z kolcami im nie pasują. Powinien się z nimi przywitać. To byli ci, którzy magicznie chcieli mnie pozbawić płuc, czy ogółem życia. Teraz ja się z nimi bawię, i każdemu się to podoba. Przynajmniej mnie. Musiałem jakoś naostrzyć swoje narzędzia, hehe. Bo robią się coraz tępsze, no jak ja mam pozbawiać nimi egzystencji ludzkiej, no. I kurna, zajęło mi to połowę dnia. Plus jeszcze się zgubiliśmy, poza tym Ackermana wyczaił jakiś szczur i chciał zaprzyjaźnić się z jego twarzą, skacząc z cegłówek. Jeszcze coś za nami biegało, pewnie jakiś turysta. Dużo tutaj takich, lecz tym zajmę się kiedy indziej. Pomachałem na pożegnanie ciotom i w końcu wyszliśmy. Radość ogromna. Nie taka jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Lewusa w stroju pokojówki, no ale to zawsze coś. Wepchnąłem go jeszcze do pokoju, żeby zmienił swoje szmatki. Żaden mieszkaniec nie miał prawa zobaczyć konusa w takim stanie, tylko ja i moja służba mamy na to pozwolenie. Tak. Tym razem darowałem mu pelerynę. W zamian za tamtą noc. W super sposób wymijając strażników, dokładniej znów potykając się o podłogę, popełzliśmy do centrum. W karczmie było dużo osób, a że napruli się jak stare prześcieradła, to całkowicie mnie zignorowali, tłumacząc, że jestem jakimś przywidzeniem. Stoły nakryte były mnóstwem alkoholu, oczywiście nie brakło tutaj najważniejszego. Wywalonego w kosmos kurczaka. Albo cokolwiek, ważne że było.
  Pierwsza tura była dość mocna. Udało mi się wepchnąć w gwardzistę dwa kufle, zaczął się powoli chwiać. Ja zniknąłem z naczynia cały drób i jedną kolejkę.
  A widok podrywającego małych chłopców Leviego był piękny. Został tylko przerwany wkroczeniem grajków, zajmujących miejsce na jednym ze stołów. Nieźle wstawieni towarzysze zaczęli odwalać jakieś dzikie tańce. Ja to robię lepiej, o wiele lepiej. Dlatego wyrwałem Lewusa z objęć dziesięciolatków, wsadziłem go na blat obok muzyków, zaraz dołączając do niego. Objąłem go w pasie, zaczynając swój pokaz. Zignorowałem totalne zmieszanie niższego.

[Makarena Bicz]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz