Strony

19 lutego 2017

Od Desiderii

Gwar miasta z każdą chwilą sprawiał, że miałam ochotę wrócić w wiejskie, a nawet leśne zacisze. Tam przynajmniej człowiek był w stanie trzeźwo myśleć, niebombardowany przez setki informacji napływających zewsząd. Również na terenach mniej zamieszkałych zdecydowanie rzadziej spotykało się przedstawicieli królewskich, takich jak straże czy zwykli rycerze. Westchnęłam cichutko, wyłapując dziwne spojrzenie jakiejś starszej pani. Burczała coś o szujach kręcących się po ulicach. Nawet ludzie, których znałam zdawali się przybierać wrogą postawę. Jednak nie moją winą był fakt, że poza granicami królestwa łatwiej łapało się korzystne zlecenia, a inni nie oceniali cię tak surowo. W tych czasach miało się dwa wyjścia: zarabiać, ewentualnie wyjść za kogoś bogatego lub powoli skonać na ulicy. Jakoś nie ciągnęło mnie do tej drugiej opcji, a na znalezienie godnego małżonka nie miałam szans. Wybrałam to, co pozornie najłatwiejsze- najemnictwo. 
Nerwowe parsknięcie klaczy wyrwało mnie z zamyślenia. Czyżby znowu szykowały się jakieś kłopoty? Rozejrzałam się na boki, szukając źródła końskiego niepokoju. Jak się okazało, był nim szczeniak, który postanowił plątać się przy kopytach. O mały włos, a miałabym tę puszystą kulkę na sumieniu. Zatrzymałam karego rumaka i zeskoczyłam z siodła. Na całe szczęście wylądowałam tuż przed pieskiem. Jakoś nikt inny się nim nie przejął, co znaczyło, że był bezpański. Najprawdopodobniej. No to jednak kłopot. Wzięłam go na ręce, jeszcze raz wzrokiem przeszukując najbliższe otoczenie. Zbroja cicho skrzypnęła, kiedy to szczenię zechciało zatopić w niej ząbki- bezskutecznie. Mleczne kiełki jedynie gładko po niej przejechały.
— Niezłe ziółko z ciebie, urwisie — mruknęłam pod nosem. — Ale przestań, jeszcze sobie zęby połamiesz i będzie. Gdzieś zgubił pana, hm?
Odpowiedziało mi szczeknięcie. Trójkątne uszka maluszka zabawnie podskoczyły. Ruszyłam więc przed siebie, co chwilę pytając kogoś o zwierzaka. Na całe szczęście klacz przyzwyczajona do takich ekscesów, sama z siebie zaczęła za mną iść. 
— Bardzo pana przepraszam — odezwałam się do mężczyzny.
W chwili, gdy raczył się do mnie odwrócić- przypomniały mi się czasy dzieciństwa. A jednak nie mogłam uwierzyć w to, kto stał przede mną. Choć nie widziałam go od czasu opuszczenia domu Babci, to mogę stwierdzić, że z wyglądu prawie się nie zmienił.
— Levi? — szepnęłam, jakoby chcąc upewnić się, że oczy mnie nie myliły.

[Levi? Huh, ciężkie to to takie ;-; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz