Strony

21 stycznia 2017

Od Leviego

Po całym pałacu roznosił się charakterystyczny dźwięk harfy czasami zagłuszany stukotem butów o posadzkę. Relaksujący dla niego odgłos szurającej po podłodze miotły był słyszalny tylko w małym obszarze. Właściwie tylko w zasięgu jego słuchu.
Pałac był tak ogromny, że czasem sam gubił się w długich korytarzach. Wystarczy skręcić w przeciwną stronę, a odkryjesz zupełnie nowe, inne pomieszczenie, o którym nie miałeś zielonego pojęcia. Dlatego sam znał drogę tylko do kilku pomieszczeń. Dobrze pamiętał pierwszy raz, kiedy zawitał w rezydencji swojego pana. Był tak pochłonięty bogatym wystrojem, że wylądował w lochach, gubiąc osoby, za którymi miał podążać. 
Prychnął cicho na stare wspomnienia i wrócił do powolnego zmiatania piasku. Skupiony na tym zadaniu, nie zauważył nawet jak wszytko dookoła zamilkło. Stał sam na ogromnej przestrzeni, którą gdyby tylko chciał, mógłby nazywać otwartą, pomimo tego, że wcale taka nie była. Cichy stukot jego butów niknął w przestrzeni, odbijając się głucho o puste ściany tworząc niewielkie echo. Uniósł wzrok z błyszczącej podłogi, by spojrzeć na zawieszone na ścianach obrazy, przedstawiające jego władcę. Każdy praktycznie wyglądał tak samo. Różniła je tylko sceneria i kolorystyka. Cieszył się jednak, że w tym miejscu są tylko one. Żadnych złotych zdobień, wywieszonych broni, które należały do najlepszych wojowników Yondaime. Wszyscy polegli w walce. Nie rozumiał dlaczego są one darzone takim szacunkiem. Nie doceniał tego, sądził, że jeśli to on wrócił z każdej wojny cały, to jemu należał się szacunek. Pokręcił zrezygnowany głową wracając do zajęcia, nie zauważył jednak, że zaczynają się schody. Nie zdążył się niczego złapać, więc przygotował się na niechciane potłuczenia i przyznał sobie niezdarność. Zawsze musiał zrobić coś nie tak, pakując siebie w tarapaty.
Zdziwił się jednak kiedy nie spotkał się z kanciastymi poziomami, a z miękkim ciałem. Ogromne dłonie objęły go w pasie, a twarz mężczyzny, pomimo tego, że się uśmiechał, miała ten swój karcący wyraz.
- Zawsze muszę cię ratować. Który to już raz - zaśmiał się i odstawił czarnowłosego na stabilną podłogę. Starszy otrzepał się w razie jakichkolwiek brudów przenoszonych na królewskiej szacie swojego towarzysza.
- Nie schlebiaj sobie. W tym roku pierwszy i ostatni - burknął, z powrotem wspinając się na górę. - Skończyłeś załatwiać wszystkie sprawy z tymi kobietami? - zapytał, nawet się nie odwracając, tylko dalej brnąc na górę. Wiedział, że Fabian za nim idzie.
- Zazdrosny? - powiedział rozbawiony, przekręcając głowę na bok i unosząc lekko brwi. Levi czasami zastanawiał się czy powinien czuć się w ten sposób. Wiedział, że był tylko nędznym rycerzykiem, który często zajmował się sprzątaniem i jeszcze częściej kręcił się wokół króla. Starał się tylko wykonywać swoje obowiązki. 
Lekko poddenerwowany odwrócił się do czerwonookiego z pogardą. Skrzyżował ręce na wysokości piersi i ten jeden wyjątkowy raz spojrzał na niego z dołu.
- Martwię się o los królestwa. Koniec końców nie chcę zginąć czy zostać wygnany z jakiegoś błahego powodu. Jeśli miałeś zamiar je tylko podrywać, a nie załatwiać interesy to straciłeś cenny czas i szansę na lepsze życie - bąknął. Nie zwracając na niego uwagi podniósł miotłę z podłogi i wycofał się w stronę pokoju. Odechciało mu się sprzątać. Miał teraz ochotę komuś przywalić. Bardzo mocno. Niestety wiedział, że nie może tego zrobić na obiekcie który spowodował jego złość. Nie chciał ryzykować. 
Wziął do ręki mały sztylet i rzucił nim w kolumnę swojego łóżka, stopniowo rozładowując napięcie. Ogarnął się szybko, wyciągnął broń z drewna i odłożył na swoje miejsce. Zastanawiało go co Fabian w ogóle tam robił, skoro spotkanie miał po drugiej stronie pałacu. Poprawił swoją apaszkę i zerknął w stronę drzwi, by spotkać ciekawskie spojrzenie.
- Co cię do mnie sprowadza, Wasza Wysokość - powiedział z przekąsem i podszedł do niego ignorując kujące uczucie w piersi, kiedy musiał unieść głowę, by na niego spojrzeć. 


<Fap Fap?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz