Strony

29 stycznia 2017

Od Fabiana - Cd. Leviego

  Krótki śmiech, kolejne pchnięcie. Sprawne parowanie i odskok. Wolałem zsiąść z tej kobyły i lawirować między wkurzonymi bestiami, było więcej zabawy! Tak, ta walka... Wyglądała jak taniec. Zgrabne unikanie ostrza, celowe wycofanie, ponowne natarcie. Znaleźć czuły punkt, ukłon. Wprowadzenie drugiego tancerza w błąd, prowokacja. Na chwilę oddałem publiczność Leviemu, by to on mógł się zabawić. Z pustką i obojętnością w oczach gasił pozostałe życia. Przekonałem go? Jak najbardziej, nie ukazywał już zbędnych uczuć. Po prostu był tu, pod moją ręką. Nie robił ruchów sam, czekał na moją decyzję. Dobrze. Czujesz się winny? Nie? Widzę to po wyrazie twojej twarzy. Teraz, tak. Doskonale. Atak od tyłu, znów obrót i wciśnięcie metalu prosto w gardło. O, cholera, zadrapał mnie skurwesyn. Przynajmniej zdycha. Ugh. Ale co, co mam zamiar zrobić?
  Odetchnąłem głęboko, usiłując unormować oddech. Uspokoić umysł. Pomasowałem skroń, patrząc na swoje odbicie w mieczu. Szkarłat zdecydowanie jest moim kolorem!
  Kolejny chichot. Zebrałem trochę krwi na palec, nakazując Leviemu podejść do mnie. Przejechałem nim po wargach, chwilę później złączając je ze swoimi. Nagroda. Kogo? Moja.
  Jesteś chory, Fabian. Złapałeś katar? Nie nie, już taki byłem. Od kiedy tylko Yondaime weszło w moje łapy, porzuciłem wszystko. Choć, byłem taki od urodzenia. Ale teraz, gdy mam władzę, jest perfekcyjnie. Skutecznie zakończam związki, mordując ich najcenniejsze skarby. Wykorzystuję ludzi, bawię się nimi. Olewam własną rodzinę. Co jest dla mnie ważne? Pies, rozrywka.
  Levi jest chory. Pieprzyłeś się ze wszystkimi, pewnie przez ciebie ma teraz jakieś choróbsko. Ty też. Nie tylko umysłowe. A ja nadal przyklejony do niego. Masz za dobrze, Imcora. Odsuń się od niego, bo jeszcze dostaniesz w mordę. Doskonale wiem, że raczej nic nie czuje. Po prostu jest i się oddaje. Tania dziwka? Nie, wydałeś za dużo hajsu na Irenkę i nowe peleryny. Oraz nowe Bogdany. On nie wie, że jest ich kilka. Heh. Świat się psuje, wszechświat pokazuje środkowy, a bogowie robią z ciebie dupka.
  Spojrzałem w stronę terenów Tariel, nadal trzymając podbródek Ackermana. Nikt się nie ruszał, zapadał zmrok. Cały dzień przeleciał na mordowaniu i użeraniu się z gwardzistą. Tyle dobrego, nie mam zamiaru siedzieć z tymi wszystkimi doradcami i męczyć się z samym sobą, byleby nie rzucić się na nich i zadźgać widelcem.
- Panie? Dawno tak do mnie nie mówiłeś. Masz zły dzień czy jak? – przeczesałem jego włosy, chowając miecz za pas – I głodny jestem. Kucharki mówiły, że ma być indyk, czy inne wsio. W sumie zjadłbym ryby... Z ryżem. Do tego wina, takkk. Dawaj dawaj, idziemy na zamek, głodnyyy – a żołądek postanowił zaśpiewać pieśń swoich ludów. Z zaciśniętymi ustami wskoczyłem z powrotem na konia, łapiąc się w pasie. Nyahh, ginę, umieraaam. A atmosfera tu sztywna, tfu. Grobowa wręcz. Tak, martwe ciała nie umieją się bawić, ughh. Dlatego nie popieram nekrofilii. Dobra, dobra ogarnij się, bo znowu zaczynach świrować. Kopnij kopytnego i jedziemy żreć ziemniaki. Levi jak zwykle bez żadnego entuzjazmu wrócił na swoją zajebistą... ogiera, zaciskając lejce w dłoni. Zmierzył pobojowisko chłodnym wzrokiem, następnie skierował spojrzenie na mnie. Posłałem mu uśmiech, mrużąc oczy.
  A w zaułku nadal siedziała ta dziewczynka. Była blada, a ludzie zaczęli się rozstępować przed naszą dwójką. Król umiejący pokazać, że nie ma żadnych zahamowań, to dobry król. Nie rozumiem, dlaczego Elandiel tego nie popiera. To podstawa! No bo, dlaczego niby nadal jestem na tronie? Ano tak, tak. Ci, co chcieli mnie załatwić dostali w zamian godzinkę z Ireną, zamiast ze mną. Szare masy mamrotały pod nosem, kryjąc się w cieniu.
  Głuchy odgłos kopyt rozniósł się po placu dworskim. Strażnicy ukłonili się, a po chwili zjawili kolejni, żeby odstawić zwierzęta do stajni. Nie czekając na Lewusa, wolnym krokiem poszedłem do kuchni. Krzątało się tam parę kobiet. Dobrze.
- Zaniesie mi to do pokoju, wolę zjeść tam – mruknąłem, lecz z delikatnym wyszczerzem. Ten dzień był okropny, baższ. W dodatku ramię mnie nawala. Cholera jasna. Teraz trzeba znaleźć drogę do tej walonej komnaty, super. Z westchnieniem, po jakimś czasie w końcu tam dotarłem. Choć nie wiem czy to prawidłowe miejsce. Nah. Ściągnąłem z siebie koszulę, zostając w samych spodniach. Kuźna mać, jednak mnie dźgnął. A do medyków nie mam zamiaru iść, już raz chcieli mnie otruć. Cokolwiek. Wystarczy przetrzeć skarpetą i tyle, nh...

< Lewuuus >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz